Nie tylko Radom nie ma szczęścia w lotniczym świecie. Okazuje się, że są również takie lotniska, które kosztowały krocie, a obsługują zaledwie garstkę pasażerów. Dobrym przykładem jest lotnisko Mattala Rajapaksa w Mattali na Sri Lance. Dziennie pojawia się tam średnio zaledwie 7 osób.
Nawet bez porównywania z najbardziej obleganym lotniskiem świata w Atlancie, port w Mattali po prostu świeci pustkami. W Hartsfield–Jackson Atlanta International Airport obsługiwanych jest rocznie 100 milionów ludzi. Drugim najbardziej zapracowanym lotniskiem świata jest port w Pekinie. Codziennie przewija się tam 260 000 pasażerów.
Lotnisko Mattala Rajapaksa na Sri Lance znajduje się 4,5 godziny jazdy od stolicy tego kraju, Kolombo. Powstało w 2013 roku pośród dżungli i niewielkich osad ludzkich. W jego pobliżu nie ma absolutnie nic: ani hoteli, ani wypożyczalni samochodów, ani tym bardziej jakichkolwiek atrakcji turystycznych.
Lotnisko w środku dżungli
Dlaczego lotnisko w ogóle powstało? To pytanie należałoby zadać ówczesnemu prezydentowi Sri Lanki, Mahindzie Rajapaksajowi. Urodził się on właśnie w okolicy Mattali i po dojściu do władzy, postanowił wybudować lotnisko za 209 milionów dolarów. Miała to być pierwsza faza większego projektu rozbudowy infrastruktury, który w zamierzeniu miał ożywić senną okolicę i przynieść rozwój gospodarczy rejonu. Do dziś powstało jedynie lotnisko.
Od samego początku lotnisko przynosiło olbrzymie straty, a obecnie korzysta z niego jedynie linia flydubai. Jednym z głównych zadań osób zatrudnionych w porcie jest… przeganianie słoni z płyty lotniska. By choć trochę odzyskać utopione w projekcie pieniądze, niektóre budynki służą za magazyny ryżu, a teren wokół wykorzystywany jest do przechowywania nieużywanych samolotów.