We włoskiej Ligurii znajduje się piękne miasteczko Seborg. Ma własną flagę, hymn, paszporty, pieczątki i walutę, nie ma jednak najważniejszego – suwerenności. Walczy o to od lat 60. XX wieku.
Bajkowe miasteczko leży w pobliżu granicy z Francją, a od Monako dzieli je niecałe 40 km. Jak informuje turystyka.wp.pl, przy wjeździe do miasteczka znajduje się nieoficjalne przejście graniczne z budką strażniczą pomalowaną w barwach flagi Seborgi.
Seborgi jest samozwańczym księstwem. Pierwszym władcą był Giorgio Carbone, a właściwie Jerzy I, prezes spółdzielni ogrodniczej, który rządził od 1963 do 2009 r. Jego miejsce zajął Marcello Menegatto, a po jego abdykacji w 2009 r. na czele Seborgi stoi jego żona Nina Menegatto. Wybory odbywają się co 7 lat.
Oficjalnie miasteczko ma też włoskiego burmistrza.
– Oficjalnie powinniśmy być w stanie wojny, ale nieoficjalnie jesteśmy przyjaciółmi – przyznaje księżna.
Nina I na początku nie traktowała sprawy księstwa poważnie, myślała że to zabawna historia. Jednak, kiedy wczytała się w dokumenty stwierdziła, że księstwo ma rację bytu i trzeba postarać się o jego suwerenność. Wie, że nie będzie to możliwe w najbliższym czasie, ale jak sama przyznaje nie ma rzeczy niemożliwych.
Na razie wniosek o uznanie niepodległości został odrzucony zarówno przez włoski Trybunał Konstytucyjny, jak i Europejski Trybunał Praw Człowieka.
Historia brzmi dość ciekawie. Masz ochotę odwiedzić miasteczko?